Milcząco zakłada...
Co twierdzę, gdy powiadam: „on milcząco zakłada istnienie
ciał”, albo „w twierdzeniu fizyki przez niego wyrażonym zawarte jest w domyśle twierdzenie
o istnieniu ciał”? Nie czynię nic innego, jak tylko tłumaczę sens jego słów i
poczynań, ale sens jawiący mi się w świetle mojego własnego systemu przekonań,
systemu gier językowych, sieci znaczeń, którą się posługuję („to właśnie
twierdzę, gdy wypowiadam te same słowa, co on”). Dla niego kwestia istnienia
ciał jest niczym, stwierdza tylko „ciało A działa na ciało B…”, co stanowi podstawę
jego działania, np. przewidywania. W jego sieci znaczeń nie pojawia się pojęcie
istnienia, nie ma ono swojego miejsca w systemie. Jak mógłby on tłumaczyć
wyrażone przeze mnie przekonanie, iż ciała istnieją? Być może nie potrafiłby z
nim nic począć. Mój język zawiera w sobie jego mowę w tym sensie, że ja również
mówię o oddziaływaniach ciał, ale mówię o ciałach też coś więcej, mianowicie:
że istnieją. Jego myśl nie znajduje żadnego punktu zaczepienia, gdy słyszy on o
istnieniu ciał, ale nie tylko dlatego, że nie jest mu znane pojęcie istnienia,
ale także dlatego, że moje stwierdzenie: „ciała istnieją” w codziennej komunikacji nie niosłoby żadnego znaczenia. Dlatego też
niezwykle rzadko mówię „ciała istnieją”, jest to bezcelowe w sytuacjach
komunikacji z mówiącymi moim językiem; pozbawione jest tu znaczenia. „Ciała
istnieją” mogę powiedzieć w konwersacji z kimś, kto wyraża zdanie odmienne.
Musi on jednak posługiwać się pojęciem istnienia, jednocześnie mówiąc językiem
o fundamentalnie różnej ontologii od mojego języka. W konwersacji z nim mogę
przez to egzystencjalne zdanie przekazać jedynie zasadniczą różnicę w moim
obrazie Świata. W rozważanym języku, pozbawionym ontologii, podobnie
fundamentalnych różnic nie wyraża się mówiąc o istnieniu. Jego użytkownik
stwierdzi, że mój obraz świata nie różni się od jego; ja też powiadam „ciało A
działa na ciało B…”, gram podobnie, więc podobnie działam. Na gruncie
pragmatycznym (czy można na innym?) porozumienie zostanie nawiązane. Moje
stwierdzenie o istnieniu ciał zostanie potraktowane jako nic nie znaczący szum,
być może rodzaj lokalnego pozdrowienia, które można spróbować powtórzyć: na
widok uśmiechu na mojej twarzy rozmówca utwierdzi się tylko w udanej próbie
kontaktu. Nie będzie reperkusji tego qui pro quo, nie będzie konieczna
weryfikacja tego punktu wzajemnych prób porozumienia, tak samo jak w przypadku
moich rozmów z ziomkami, i tutaj nie padną zapewne więcej słowa „ciała
istnieją”. Mój rozmówca być może nie nawiązał nigdy kontaktu z kimś o
radykalnie odmiennym sposobie życia, nie potrzebował własnej ontologii dla
rozmów z innymi, dla konfrontacji kształtu własnej egzystencji z inną, odmienną
i ekspansywną. Nie potrzebował mówić „Bóg istnieje”, albo „tylko materia
istnieje”. Kiedy mówię o nim: „milcząco zakłada…”, żyję nadzieją, że spotykam
podobnego sobie, że mój sposób życia nie jest zagrożony; nawet jeśli nie mówi
wprost „jest tak a tak”, to stwierdzam, że „zakłada milcząco”. Nie wyrazi on
zapewne sprzeciwu, skoro nie mają te słowa dla niego znaczenia, a moi nieprzyjaciele
zobaczą w nim teraz mojego sojusznika.
Z inspiracji tą dyskusją: http://ateista.pl/showthread.php?t=14579
OdpowiedzUsuń