piątek, 11 lipca 2014

Milcząco zakłada...

Co twierdzę, gdy powiadam: „on milcząco zakłada istnienie ciał”, albo „w twierdzeniu fizyki przez niego wyrażonym zawarte jest w domyśle twierdzenie o istnieniu ciał”? Nie czynię nic innego, jak tylko tłumaczę sens jego słów i poczynań, ale sens jawiący mi się w świetle mojego własnego systemu przekonań, systemu gier językowych, sieci znaczeń, którą się posługuję („to właśnie twierdzę, gdy wypowiadam te same słowa, co on”). Dla niego kwestia istnienia ciał jest niczym, stwierdza tylko „ciało A działa na ciało B…”, co stanowi podstawę jego działania, np. przewidywania. W jego sieci znaczeń nie pojawia się pojęcie istnienia, nie ma ono swojego miejsca w systemie. Jak mógłby on tłumaczyć wyrażone przeze mnie przekonanie, iż ciała istnieją? Być może nie potrafiłby z nim nic począć. Mój język zawiera w sobie jego mowę w tym sensie, że ja również mówię o oddziaływaniach ciał, ale mówię o ciałach też coś więcej, mianowicie: że istnieją. Jego myśl nie znajduje żadnego punktu zaczepienia, gdy słyszy on o istnieniu ciał, ale nie tylko dlatego, że nie jest mu znane pojęcie istnienia, ale także dlatego, że moje stwierdzenie: „ciała istnieją”  w codziennej komunikacji  nie niosłoby żadnego znaczenia. Dlatego też niezwykle rzadko mówię „ciała istnieją”, jest to bezcelowe w sytuacjach komunikacji z mówiącymi moim językiem; pozbawione jest tu znaczenia. „Ciała istnieją” mogę powiedzieć w konwersacji z kimś, kto wyraża zdanie odmienne. Musi on jednak posługiwać się pojęciem istnienia, jednocześnie mówiąc językiem o fundamentalnie różnej ontologii od mojego języka. W konwersacji z nim mogę przez to egzystencjalne zdanie przekazać jedynie zasadniczą różnicę w moim obrazie Świata. W rozważanym języku, pozbawionym ontologii, podobnie fundamentalnych różnic nie wyraża się mówiąc o istnieniu. Jego użytkownik stwierdzi, że mój obraz świata nie różni się od jego; ja też powiadam „ciało A działa na ciało B…”, gram podobnie, więc podobnie działam. Na gruncie pragmatycznym (czy można na innym?) porozumienie zostanie nawiązane. Moje stwierdzenie o istnieniu ciał zostanie potraktowane jako nic nie znaczący szum, być może rodzaj lokalnego pozdrowienia, które można spróbować powtórzyć: na widok uśmiechu na mojej twarzy rozmówca utwierdzi się tylko w udanej próbie kontaktu. Nie będzie reperkusji  tego qui pro quo, nie będzie konieczna weryfikacja tego punktu wzajemnych prób porozumienia, tak samo jak w przypadku moich rozmów z ziomkami, i tutaj nie padną zapewne więcej słowa „ciała istnieją”. Mój rozmówca być może nie nawiązał nigdy kontaktu z kimś o radykalnie odmiennym sposobie życia, nie potrzebował własnej ontologii dla rozmów z innymi, dla konfrontacji kształtu własnej egzystencji z inną, odmienną i ekspansywną. Nie potrzebował mówić „Bóg istnieje”, albo „tylko materia istnieje”. Kiedy mówię o nim: „milcząco zakłada…”, żyję nadzieją, że spotykam podobnego sobie, że mój sposób życia nie jest zagrożony; nawet jeśli nie mówi wprost „jest tak a tak”, to stwierdzam, że „zakłada milcząco”. Nie wyrazi on zapewne sprzeciwu, skoro nie mają te słowa dla niego znaczenia, a moi nieprzyjaciele zobaczą w nim teraz mojego sojusznika. 

1 komentarz:

  1. Z inspiracji tą dyskusją: http://ateista.pl/showthread.php?t=14579

    OdpowiedzUsuń