niedziela, 8 grudnia 2013

Pod prysznicem



Najlepsze pomysły przychodzą pod prysznicem. Jeśli nie jest to uniwersalną regułą, której prawdziwości każdy może poświadczyć- przynajmniej każdy zwolennik praktycznej przewagi prysznica nad wanną- na pewno regułą jest to w moim przypadku. 

Powtórka Parmenidesa przerwana krótkim wstąpieniem pod tusz poskutkowała tego wieczora narzucającym się nieodparcie skojarzeniem, wraz z którym przyszła idea pracy zaliczeniowej z Historii filozofii starożytnej.  Idea niejasna, obłożona zastrzeżeniami co do koniecznej lektury poprzedzającej decyzję i próbę, ale możliwy tytuł już narodził się w umyśle: Między „O naturze” Parmenidesa a „Traktatem logiczno-filozoficznym” Wittgensteina

Pomysł zrazu wydał mi się karkołomny: „Traktat…” Wittgensteina znam tylko z pobieżnych, raczej podręcznikowych omówień, ale myśl zawładnęła mną całkowicie. Z całą też mocą przekonałem się już po chwili, sprawdzając szybko, co na to google i dowiadując się, że prace o podobnym zamyśle już istnieją- w języku angielskim, jak i po polsku- jak bardzo ambiwalentne można przeżywać emocje, upewniając się o tym, że umysł mój zrodził ideę najwyraźniej nie zupełnie czczą i bezpłodną intelektualnie, jednocześnie absolutnie pozbawioną oryginalności. 

Społeczny dowód tak upragnionej słuszności, który wraz pozbawia pożądanej wyjątkowości.

Mimo wszystko pomysłu na razie nie zarzucam! Jeszcze drżę…

poniedziałek, 25 marca 2013




Zielone, żółte, czerwone.

Pomyślę którąś z barw, którą nazwać mogę bez cienia wątpliwości, bo widuję ją na co dzień: zieleń chlorofilową paproci w moim pokoiku. Zawsze i wszędzie ją poznam, niezmiennie to samo wrażenie wywierającą, gdy w jednakim świetle spoglądam na wspomnianą roślinę w doniczce.  I jak daleko sięgnę pamięcią, zieleń ta się nie zmienia. Jednak jedna myśl mi nie daje spokoju…

Jeśli mózg mój, a moja subiektywna świadomość, tak jak procesy wzbudzone w układzie nerwowym przez fotony drażniące siatkówkę mego oka, a zieleń, którą świadomie dostrzegam gdy to zachodzi- jeśli jedno, a drugie nie jest tym samym; jeśli nie widzę możliwości abym odgadł, znając bieg pobudzeń neuronów, że one tę barwę w mej jaźni ukażą, a widzę ją bez znajomości tych zajść i obrotów biochemii mózgu- to czy mogę mieć pewność, że zawsze ten sam foton pobudzając ten sam receptor wywoła we mnie identyczną ideę barwy takiej czy innej? Czy nie zdarza się czasami, że zielony z niebieskim lub pomarańczowym się na miejsca zamieniają, żadnych śladów w pamięci nie zostawiając?

Ale jak by to być mogło? Jakże to możliwe? Patrzę na paproć, zieloną jak zawsze, bo tej samej długości fala światła budzi w mym sensorium impuls nie różny niż wczoraj i tydzień temu, a nawet rok czy lat dwadzieścia i zieleń jej jest zielona odkąd pamiętam, i zapytując innych się o niej upewniam, i pod samochód jeszcze nie wpadłem. Mózg mój zieleń poznaje niezawodnie, zna ją dobrze i nigdy by w niepewność co do niej nie popadł ni wątpliwość żadną, jaka jednak mną owładnęła. Jakoż mówią o luce poznawczej filozofowie umysłu i kognitywiści, gdy idzie o świadomość naszą i o to, jak fizyczne zajścia w naszym najdroższym organie, któremu zawdzięczamy dziś wszystko, co przy życiu nas trzyma,  jak one w naszą jaźń się przedzierzgają: czy emergencja jakaś zachodzi, czy jakimś innym jeszcze sposobem pokonany zostaje dualizm Kartezjusza? Jak to jest być nietoperzem?- pytają, bez większej nadziei na odpowiedź. Ja zaś zapytuję siebie, jak to było być mną wczoraj i tydzień lub tylko sekundę temu?

Że zieleń paproci zawsze poznaję i paproć samą, i jej donicę, i mebel na której stoi, i książki na półkach pod nią, i całą resztę wokół, o tym nie wątpię. Wątpię o tym, czy wczoraj wyglądały one tak samo. Czy przed sekundą ich inaczej nie widziałem. Czy z każdą chwilą jest w tej kwestii inaczej, a jednak tak samo? Mózg mój, o ile nic nowego się nie uczy ani nie działają nań czynniki niezwykłe, żadna chemia czy elektromagnesy, co by zmienić mogło znacząco jego pracę i owocowało oczywistą zmianą w moim postrzeganiu i świadomości, w podobnych warunkach pracuje zasadniczo podobnie, wszystko w nim pozostaje w niezmienionych relacjach względem siebie. Moja jaźń i cała jej treść zależy od tego, jak pracuje mój mózg, więc czy nie powinna wówczas pozostać  niezmienna?

½=2/4=125/250=137/274. Co z tego?  Stosunek pozostaje ten sam, chociaż wartości w liczniku i mianowniku się różnią. Mnożąc, dzieląc, dodając czy odejmując mogę w to samo miejsce postawić którykolwiek z tych ułamków i zawsze uzyskam tyle samo. Efekt się nie zmieni, równanie zadziała niezawodnie. Zawsze gdy 1-x=y, gdzie x to któryś z wymienionych ułamków, zawsze w miejsce y otrzymam którykolwiek z nich, a dodając którykolwiek do innego, otrzymam wynik równy jedności.
           
Dlaczego o tym piszę? W całej naszej jaźni, w całej świadomości i w sumie wszystkich naszych doznań i idei, jeśli wszystko zmienimy, pozostawiając te same relacje, niezmienne stosunki, nasze życie nie zmieni się ani o jotę. Każde moje spojrzenie na paproć ukaże tę samą zieleń, a wspomnienie spojrzenia sprzed chwili i tego sprzed tygodnia w porównaniu do widoku obecnego nie będzie się różniło niczym. W każdej sekundzie moja subiektywna i świadoma percepcja zieleni może się zmienić wiele razy, ale gdy sięgnę pamięcią wstecz, by wspomnieć zieleń wczorajszą, uruchomię pod wpływem wspomnienia obszar kory wzrokowej, który zadziała tak samo, jak pod wpływem aktualnego widoku, a nawet tak samo, jak za pięć minut pod wpływem wspomnienia zieleni teraz oglądanej, pobudzającego te same neurony pozostające ze sobą w stałej relacji.

½=2/4=125/250=137/274. Zieleń mojej paproci, jaka by dla mej jaźni nie była, pozostanie zielenią. Wszystko, co niezmiennie dla mojej percepcji trwa, będzie takie samo dziś i jutro, jak było wczoraj. Ale przecież 2/4 to nie 137/274.

środa, 6 marca 2013

Właśnie pomyślane(1)


Właśnie przeczytałem rozdział z książki J. Searle'a Umysł, mózg i nauka pt. Czy komputery mogą myśleć. Dodam, że za chwilę zasiądę do ostatnich kilku stron Golema XIV i właściwie zainspirowany tym dziełem Lema sięgnąłem po Searle'a, o którym sobie w tych okolicznościach przypomniałem.

Chciałbym się jednak na razie zwięźle odnieść tylko do myśli Amerykanina zawartych w tym krótkim tekście, w którym stwierdza niemożliwość stworzenia komputera myślącego, bo (w skrócie): programy komputerowe ze swej natury są czysto formalne, syntaksa jest czymś różnym od semantyki i nie da się tej drugiej sprowadzić do pierwszej; stwierdza także, w toku wnioskowania, że charakter biologiczny ludzkich mózgów odpowiada za to, że rodzi się w nich myśl.

Wszystko to zaś pisane długo po odkryciu struktury DNA i wydane w trzy lata po Golemie XIV. Muszę kiedyś sprawdzić czy dotarło do Searle'a, że każdy byt biologiczny, jaki znamy, działa według programu zapisanego w sekwencji nukleotydów... Przypisywanie białkowej brei, która robi za komputerowe środowisko dla tego programu, jakichś specjalnych zdolności wyciskania z niego myśli w stosownym momencie ontogenezy przedstawiciela gatunku wiadomego, jest zabawniejszym przykładem myślenia magicznego, niż zarzucany przez Searle'a zwolennikom możliwości budowy A.I. rzekomy dualizm wynikający z przypisania umysłowi struktury formalnej niezależnej od nośnika (biologicznego czy innego), który miałby się kłócić z deklaracją ideową naturalizmu przez tych samych ludzi.

Słowem wstępu


Pierwszy wpis tutaj będzie krótki, powitalny i posłuży za skąpą introdukcję.

Będę tu pisał, bo tak. O czym? To się jeszcze wykrystalizuje. Jak się nudzisz, to poczytaj: nie wyjdziesz na tym gorzej, niżbyś ze swą nudą nic robić nie zamierzał.

Nie dziękuję za uwagę.